Wołanie o Boże Miłosierdzie na godzinę smierci (Nabożeństwo dziewięcu pierwszych piątków miesiąca)
5 października 2015, poniedziałekNIE UMRZESZ W GRZECHU CIĘŻKIM! BĘDZIESZ ZBAWIONY!
Życie trwa. Głowa pełna planów i nadziei. Czas wypełniony po brzegi tysiącami ważnych, albo zbytecznych działań, ale absorbujących do granic wytrzymałości. I nagle śmierć. Taka nieproszona. Niespodziewana. Zaskakująca. Tak bywa najczęściej. Trzeba podjąć dziesiątki czynności, aby wszystko pozałatwiać... Nie mamy do tego zazwyczaj głowy. Dobrze, jeśli znajdzie się ktoś, kto z delikatnością pomoże, pokieruje, zastąpi...
Pamiętam człowieka, któremu zmarł ojciec. „Moją ambicją było, aby tato przed śmiercią został zaopatrzony sakramentami świętymi” – z nieukrywanym żalem wyznawał. Człowiek ten biegał po całym mieście i na żadnej plebanii nie znalazł kapłana. Jego ojciec zmarł bez sakramentów. To się nie powinno zdarzyć, a jednak się zdarzyło. Pomyślałem wtedy, że może nie wystarczyć taka ambicja, nie wystarczyć ludzie działanie. Potrzebna jest łaska.
Co roku w naszej wspólnocie parafialnej umiera około 200 osób. Połowa bez sakramentów.
Wciąż nie umiemy radzić sobie ze śmiercią, zadbać o nią. To ciągle temat tabu. Wstydzimy się popytać: „Czy zawołać do Ciebie księdza? Może się wyspowiadasz?”.
Serce mi pęka na „wypasionych pogrzebach”, z trąbkami, wieńcami, cudami, a bez jednej Komunii św. Serce mi pęka, kiedy stary człowiek mówi: „Czy ja mogę zamówić za siebie Mszę św., ksiądz ją odprawi po mojej śmierci, bo - wie ksiądz - nie mam nikogo, komu po mojej śmierci zatroszczy się o to”
Śmierć jest trudna. Wszystko nam wtedy wylatuje z rąk. Nie myślimy racjonalnie. Czasami w ogóle nie myślimy. Czasami firma pogrzebowa proponuje „swojego księdza” a my się zgadzamy w dobrej wierze, a potem okazuje się, że to nie jest ksiądz katolicki i naszą ukochaną mamę czy ojca – chowa ktoś, kto udaje „księdza rzymskokatolickiego”, a nim nie jest.
Śmierć jest trudna. Zachodzimy w głowę jak św. Franciszek z Asyżu mógł o niej mówić: „dobra siostra śmierć”. A on widział w niej taką swojską, oddaną i wprawną akuszerkę, która pomaga przejść na drogą stronę...
Tak. Śmierć jest podobna do porodu. Czas pobytu dziecka pod sercem Matki, w takim znanym i bezpiecznym środowisku, niechybnie dobiega końca i człowiek może się bronić rękami i nogami... Poród jest konieczny! Towarzyszy temu strach, ból, łzy, ale nikomu nie przychodzi do głowy, żeby pomodlić się w tym momencie i poprosić Pana Boga, żeby pozwolił temu dziecku jeszcze rok, jeszcze kilka miesięcy pobyć w łonie matki.
Tak samo jest z życiem wiecznym. Po drugiej stronie bramy śmierci stoją aniołowie, święci, którzy zmarłego witają z radością i tęsknotą. A on sam już po chwili zaczyna rozumieć, że tamto ziemskie życie, było podobne do życia ludzkiego płodu. I dopiero teraz – po przejściu przez bramę śmierci – rozpoczyna się prawdziwe życie, którego to ziemskie było jedynie cieniem, namiastką, zapowiedzią.
Czy tak jest zawsze? Czy każda śmierć kończy się niebem? Nie wiemy.
Czytamy w Słowie Bożym, że Bóg przez Mojżesza dał ludziom przykazania – takie znaki drogowe, które pomagają nie zabłądzić w życiu. To znaczy, że nie słuchając Boga, można zabłądzić i do nieba nie trafić.
Święty Jakub Apostoł dopowie: „każde dobro, jakie otrzymujemy, zstępuje z nieba” – to znaczy, że nie my jesteśmy źródłem dobra, ale Bóg. To nie człowiek wypracowuje sobie niebo. Niebo daje Bóg.
Warto sobie często przypominać postać Dobrego Łotra. Żadnych zasług, żadnych nagromadzonych przez lata dobrych uczynków, żadnych pacierzy. A jednak to jemu Chrystus otworzył niebo.
Jak to się stało? Wystarczyło pół minuty. Piłat kazał napisać na krzyżu Jezusa: to jest Król. A Łotr w to po prostu uwierzył. Ale uwierzył z całego serca. I z całego serca zapragnął być z Jezusem.
Ja nie mam nic, oprócz przegranego życia i tej jednej prośby serdecznej: „Weź mnie do siebie”.
W godzinie śmierci w sercu Łotra zrodziła się skrucha – czyli otwarły mu się oczy, zobaczył siebie nędzarzem (bo już nie miał nic, nawet nadziei) i zobaczył w Jezusie – bogatego w miłosierdzie Boga, który ma wszystko, który ma królestwo.
A jak będzie z nami? Myślisz o tym czasami? Czy wtedy zdołamy pokonać strach, bunt, gniew albo złość?
Święty Marek Ewangelista zapisał dla nas słowa Jezusa, który zna ludzkie serce i wie, że z niego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota.
Czy takie serce będzie zdolne powiedzieć w momencie śmierci: „Ja nie mam nic. Ty masz Królestwo. Daj mi je”. Masz taką pewność? Jeśli nie, to posłuchaj propozycji Jezusa:
„Przyrzekam – według miłosierdzia mojego Serca – że wszystkim, którzy będą przyjmować Komunię św. w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, dam łaskę że nie umrą w stanie grzechu ciężkiego i bez sakramentów, i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci”.
Te dziewięć miesięcy są potrzebne Bogu, żeby przemienić Twoje serce, aby było zdolne w godzinie śmierci – uznać w sobie grzesznika i poprosić o niebo. Te dziewięć piątków, dziewięć Komunii Świętych przyjętych w duchu wynagrodzenia za grzechy – to czas konieczny, żeby się na nowo narodzić. Bóg obiecuje i dotrzymuje słowa. Proponuje Ci nowe przymierze.
Odprawiłeś kiedyś dziewięć pierwszych piątków miesiąca? Zaplanuj je w tym roku. Papież Franciszek ogłosił „Rok Miłosierdzia” (zacznie sie 8 XII). Ojciec św. przypomina, że Bóg jest miłosierny i chce być miłosierny dla ciebie. Kiedy to czyni? Kiedy otwiera bramy nieba. Nie ryzykuj. Zaufaj Jezusowi!
Jezu, Ty masz Królestwo, Ja nie mam nic. W godzinie mojej śmierci wspomnij, że obiecałeś św. Małgorzacie Marii Alacoque, że każdy kto odprawi dziewięć pierwszych piątków miesiąca nie umrze bez sakramentów i bez Twojej łaski. Amen.
kustosz Serca Jezusowego